środa, 22 lipca 2009
Podsumowanie :)
Dodatkowym atutem są niskie ceny i odległość od Polski, dlatego polecam każdemu, kto ma chęć odkryć urokliwą krainę hrabiego Draculi :)
wtorek, 21 lipca 2009
9.08.08 - Tokaj i powrót do Polski
Jeszcze jeden telefon z rumuńskiego prepaid’a do Radu i żegnaj Rumunio!
Kierujemy się do Tokaju, co doradzili nam Polacy spotkani w Sapanty. Nasze festiwalowe szczęście nie opuszcza nas również na Węgrzech – tutaj trafiamy na festiwal orkiestr dętych. Włóczymy się od jednej piwniczki do drugiej, kupujemy wina a na koniec tego maratonu czuję, że byliśmy w Tokaju (Marek jako nasz kierowca niestety nie:) ). Czas coś zjeść (tradycyjny węgierski placek z serem) i wracamy do Polski!
8.08.08 - kłopoty motoryzacyjne
Czas wyjechać z Timisoary i kierować się w stronę Oradei. W okolicach są gorące źródła, więc stwierdziliśmy, że warto zakończyć nasz pobyt w Rumunii w podobny sposób, w jaki go zaczęliśmy. Zapowiadał się spokojny, relaksujący dzień, ale zaczęło dziać się coś dziwnego z samochodem. Konkretniej – nie chciał zapalić. Postanowiliśmy jednak zbyt się tym nie przejmować i... pójść na baseny. Po powrocie wyruszyliśmy zwiedzić Oradeę – samochód zapalił, więc wydawało się, że wszystko będzie ok. Niestety nie było i po krótkim spacerze po Oradei okazało się, że samochód znów nie chce zapalić. Byłą chwila paniki, zwłaszcza, że robiło się ciemno. Marek próbował dojść do tego, co jest nie tak, a ja siłą woli sprawić aby samochód odpalił. Odpalił, więc radośnie wróciliśmy na kemping.
7.08.08 - Timisoara i Festival MISTO po raz kolejny :)
Tym razem był jakiś Pan z Jugosławii a ja sikałam z wrażenia gdy śpiewał Ederlezi. Później dwóch rumuńskich muzyków –jeden grający na cymbałach, drugi na perkusji – genialna muzyka! Na koniec rockowo-folkowy zespół, który rozkręcił nas na maksa. Dwa bisy i... do Jazz Clubu bawić się dalej! :)
Pofestiwalowa impreza w Jazz Club'ie. Na zdjęciu również nasz host - Mihai oraz nasza Francuza- Marie
6.08.08 - Alba Julia i Timisoara!
Droga do Timisoary zajęła nam 3,5 h – było trochę korków. Dotarliśmy właściwie na południe = okropny upał. Pochodziliśmy trochę po centrum i spotkaliśmy się z naszym kolejnym hostem – Mihai. Mihai się trochę spieszy, więc pokazuje nam co i jak, daje klucze i mówi, że spotkamy się wieczorem. My bierzemy prysznic i ruszamy znów do centrum aby spotkać się... z Radu – tym samym, którego spotkaliśmy w Sigishoarze. Radu pracuje podczas festiwalu jako wolontariusz :). Marek postanawia nie iść na festiwal (?), co również oznacza, że nie zostaniemy na całość (4dni), lecz tylko 2. Miłą niespodzianką okazuje się, że Radu załatwił mi za free wejście na cały festiwal i tym samym szkoda, że nie zostaniemy.
Wieczorem Marek wraca do mieszkania Mihai a ja idę na festiwal wraz z Radu i innymi osobami z CS. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu spotykam jeszcze... naszych Francuzów!
Festiwal... cudowny! I każdy kto mnie zna i wie jak bardzo lubię bałkańskie rytmy, wie jak dużą radość sprawiło mi bycie tam. Tańczyliśmy na scenie, śpiewaliśmy a po wszystkich koncertach postanowiliśmy kontynuować zabawę w knajpie. Impreza prawie do rana! :)
Obelisk poświęcony pamięci przywódców powstania chłopskiego w 1784
Mury Cytadeli
Mapka Cytadeli Timisoara
Katedra Rzymskokatolicka św. Michała
Timisoara
MISTO Festiwal!
Zajadamy arbuza w międzynarodowym gronie, czyli znajomi z CS
Tańcujemy na scenie!
5.08.08 - Taplanie się w błotku i Sybiu
Sibiu. Trzy urocze ryneczki pełne kolorowych kamienic z wielopiętrowymi strychami, z których wyglądają małe okiennice. Sporo turystów, bo w końcu Sybiu otrzymało tytuł Kulturalnej Stolicy Europy, ale cały czas jest bardzo spokojnie.
Wyszliśmy na wieże kościoła, z której rozpościerał się widok na całe miasto. Pogoda idealna, więc widok niesamowity.
Przechodząc przez jeden z rynków trafiliśmy na jakiś niewielki festiwal kulturowy. Śpiew, tańce i urokliwe stroje Serbów, Ukraińców, Bułgarów i oczywiście Rumunów. Spacerując przez dobrych godzin trafiliśmy w końcu do miłej i jednocześnie niedrogiej restauracji. Z pełnymi brzuchami zapakowaliśmy się znów do samochodu i ruszyliśmy w stronę Alba Julia. Na miejscu nie mieliśmy już siły szukać hosteli i postanowiliśmy się przespać w samochodzie. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu było całkiem wygodnie :)
4.08.08 - powrót z Bukaresztu i zamki w Rasnovie i Bran
Wyjechaliśmy dość późno, ale na szczęście zamek był otwarty do 19. To chyba największy zamek chłopski w regionie. Jest ładnie zaadaptowany (w przeciwieństwie do tego w Rupei), więc turystów sporo.
Dalej jedziemy do słynnego zamku Draculi, czyli Bran. Oczywiście cała sprawa jest zdrowo przereklamowana, a sam Dracula był tam może raz, a może w ogóle? W każdym razie dojechaliśmy zbyt późno, aby wejść do środka, więc zrobiliśmy sobie tylko pamiątkowe zdjęcie przed i dalej w drogę! Marek jest szczęśliwy, bo dziś pkt programu było to, co lubi najbardziej (zaraz obok basenu of course :P), czyli zamki :D
W przewodniku znalazłam informację o słonych kąpieliskach pod Sybiu. Podobno są tam kempingi, więc postanawiamy nocować w tym miejscu.
Dziedziniec zamku w Rasnovie
3.08.08 - Bukareszt, czyli dawny 'Paryż Wschodu'
Spotykamy się z Adriano, zostawiamy nasze rzeczy, a on nawet chce nam zostawić klucz :). Ruszamy w stronę centrum, ja postanawiam dziś nie wyciągać przewodnika - zamiast niego mamy Adriano. Jest niemiłosiernie gorąco i ja osobiście nie mam siły na zbyt wiele.
Zaczynamy od Parlamentu, który jest największym takim budynkiem w Europie, a na świecie większy jest tylko Pentagon. Jako członkowie UE mamy wejście za free. Gorąco polecam odwiedzić to miejsce, zwłaszcza, że przewodnicy dodatkowo opowiadają wiele ciekawych rzeczy na temat historii budynku oraz samej Rumunii. Parlament jest imponujący, zarówno ze względu na bogactwo materiału (praktycznie CAŁY jest w marmurze) jak i wielkości!
Następnie udajemy się dalej, ale tak na prawdę w Bukareszcie nie ma zbyt wiele do zwiedzania - wszystko dlatego, że komuniści zniszczyli dużą część zabytkowego miasta aby wybudować swoje komunistyczne budyneczki (w tym Parlament). O przeszłości miasta opowiada nam Adriano a my nie możemy uwierzyć, że ktoś zdecydował się 'tak po prostu' zniszczyć kilkanaście cerkwi i kilkaset zabytkowych kamienic, zwłaszcza, iż to niedaleka przeszłość- Całe wydarzenia miało miejsce w latach 80. Wcześniej Bukareszt miał miano "Paryża Wschodu". Niestety po tym Paryżu zostało tylko kilka ulic...
Zwiedzanie Bukaresztu baardzo nas zmęczyło. Wielkie betonowe miasto, z którego przynajmniej ja chcę uciec jak najszybciej...
2.08.08 - zamek chłopski. Brasov i chłopcy z reprezentacji :>
Po drodze chcemy zobaczyć zamek chłopski w Rupei. Warto dodać, że zamki chłopskie w Rumunii to ewenement na skale światową. Wiadomo, że zamek kojarzy się głównie z Królem, natomiast tutaj mamy zamki wybudowane przez chłopów dla nich samych w celu obrony.
Polecam dobrze zorientować się jak dostać się na zamek – my poszliśmy jakąś dziwną dróżką, dość że na około, to w dodatku przez jakieś dziwne chaszcze :)
Na trasie jest jeszcze wieś Viscri, w której znajduje się podobno fantastyczny kościół (list UNESCO i te sprawy ;) ). Poza tym, co na ten moment nietypowe dla Rumunii, zamieszkują tu Sasi. Niestety nie było nam dane tam trafić. Najpierw w ogóle przejechaliśmy skrzyżowanie i po moich 3-minutowych błaganiach Marek zgodził się wrócić. Mniej więcej po przejechaniu 5 metrów za skrzyżowaniem złapaliśmy gumę, i to taką niebylejaką, bo w koło wbił się wieelki drut! Cóż, więc akcja wypakowywania wszystkiego z bagażnika oraz zmieniania koła. Markowi nie było zbyt wesoło i nie musze chyba dodawać, że bardziej miał ochotę jechać do jakiegoś zakładu wulkanicznego niż do tej wspaniałej wioski.
W Brasovie na dworcu spotkaliśmy się z naszym kolejnym hostem - Tudorem. Bierzemy u niego prysznic i ruszamy do centrum. On musi coś pozałatwiać, więc mamy się spotkać dopiero wieczorem.
Spacerujemy po Brasovie zaczynając od Piata Sfatului, odwiedzamy Cerkwie oraz słynny Czarny Kościół, który nabrał takiego koloru po wielkim pożarze (światynia została pokryta trwałą warstwą sadzy). Ponadto niezła atrakcją (z której jednak nie skorzystalismy z powodu braku czasu) jest kolejka na pobliską górę, z której można obserwować całe miasto. My jednak zadowololiśmy się, równie ładnym widokiem, który można zobaczyć wdrapując się na Braszowską Cytadelę.
Wieczorem spotykamy się z Tudorem i idziemy do dość melinowatej knajpy na piwo za całe 2,5zł :). Później wędrując po centrum w poszukiwaniu jakiegoś bardziej imprezowego miejsca spotykamy... polską reprezentacje juniorów w piłce ręcznej. Chłopcy bardzo sympatyczni, częstują nas whisky w kubeczkach z coca-coli z McDonaldu. Okazuje się, że jadą jutro do Bukaresztu i możemy jechać z nimi autobusem. Świetnie się składa, bo sporo zaoszczędzimy na paliwie i nie musimy się martwić o drogę :)
Mapka zamku w Rupei
Maro u podnóża zamku
Maro dzielnie zmienia oponę :)
Czarny Kościół
Piata Sfatului
Prawie jak Holywood ;)
Sesja z kościołem w tle :P
Sylwia jako wielka fanka 'wąski uliczek'